Ewa Walawska. Cielesność grafiki.
„Jestem artystką dwóch epok” – mówi Ewa Walawska. – „Tej dawnej epoki grafiki prawdziwej, którą kocham, i cyfry, która jest podrzutkiem”.
Dylemat wielu współczesnych artystów, którzy POTRAFIĄ zmusić materię do przeistoczenia się z metalowej płyty w miraż formy, polega na tym, że pokusa zagłębienia się w procesie graficznym jest stale hamowana przez myśl o całości, końcowym obrazie odbitki. Świat cyfrowy i laserowe plotery umożliwiają zmianę prędkości, czas oczekiwania na odbitkę staje się krótszy, ale czy prędkość jest zadośćuczynieniem przyjemności zatopienia się w procesie?
„Grafika to dla mnie chodzenie z zamkniętymi oczami i dotykanie tekstury” – mówi Ewa, wyjmując piękne blachy, płaty metalu – miedź lekko już się patynująca, aluminium uszlachetnione trawieniem, brzegi ostre, małe, delikatne ząbki przemijania, jak nożyki tkną palce, mogą się ułamać. Słońce przechodzi przez przetrawione w płycie otwory, światło łamie się na metalowym reliefie, spektakl, w którym brakuje tylko muzyki, ale jest, jest także dźwięk! Leciutkie, niepokojące ocieranie się metalu o skórę.
Ten materialny wymiar grafiki zostanie potem zredukowany. Na wystawie, w galerii, w domu, na schodach, w muzeach pokazane zostaną jedynie papierowe zasłony procesu. Wstrzemięźliwe ślady minut, godzin, miesięcy, zim, opaski na oczy sygnowane przez artystę nazwiskiem, okruchy czasu – wspomnienie bliskiego związku z przemianami. W historii grafiki więcej zasłaniano, niż pokazywano. Była (i stale jest) to dziedzina, do której widz dopuszczany jest tylko w końcowym etapie, kiedy wyczerpane siły uspokajają emocje, wreszcie uzyskany ślad musi być pamiątką po przeżyciach.
Wystawa otwarta od 16 do 30 stycznia 2015